Aleksander Reksza
Pięściarstwo w Polsce z każdym rokiem jedna sobie coraz więcej zwolenników i już w obecnej chwili dojrzało, uważam, do tego stopnia, że poza sprawozdaniami, poza omówieniami suchych wyników ringowych, należy pomówić na tematy poważniejsze a mogące zainteresować nawet ludzi stojących nawet zdala od tego sportu. Poruszę tu zagadnienie niesłychanie ciekawe, zagadnienie odwagi w boksie. Odważny czy tchórz ? Rzuca się przecież temi określeniami bardzo szczodrze, a najczęściej bez głębszego zastanowienia. O odwadze i tchórzostwie mówi się tak samo dużo i pochopnie, jak i o rozmaitych innych zadziwiających właściwościach ludzkiej psychiki. Zagadnienia najtrudniejsze do zgłębienia najczęściej są dyskutowane i najczęściej rozwiązuje się je zbyt pośpiesznie i zbyt prosto…
A problem odwagi bynajmniej nie jest taki prosty, jak to się niektórym wydaje. Bo jeśli nawet przyjmiemy, że cała odwaga polega (jak to określił zdaje się Sienkiewicz), na tem, żeby się wówczas, gdy strach każe uciekać, to rozpatrując rzecz nawet na tej płaszczyźnie, łatwo znajdziemy rozliczne „odmiany” odwagi. Bez trudu stwierdzimy różnice w psychice różnych narodów. Anglik np. potrafi stawić czoło niebezpieczeństwu pozostawiony sam sobie. Polacy i szereg innych narodowości wyróżniają się już raczej odwagą „zbiorową”. Tam gdzie umknąłby nieraz „ w pojedynkę”, nie mają zamiaru uciekać będąc w większem towarzystwie. Amerykanin znów będzie stał twardo i odważnie dotąd, dopóki w danej sytuacji widzi choć jedną szansę na powodzenie. Gdy tej szansy nie znajdzie- najzwyczajniej „zwija fraka” uważając, że nonsensem jest narażać się na pewną klęskę. Widzimy więc już, jak rozmaicie możemy podchodzić do zagadnienia odwagi, nawet wówczas, gdy dla ułatwienia zakładamy, że cały dowcip polega jedynie na tem, żeby stać, kiedy strach każe uciekać.
Idźmy dalej. Zastanówmy się, że strach, będący zaprzeczeniem odwagi, bardzo często bywa właśnie…głównym motorem bohaterstwa ! Bohaterstwa rodzącego się z rozpaczy. Tchórz „przyparty do muru” wykazuje niekiedy szaleńczą, rozpaczliwą odwagę. Poza tem wszystkiem o takiem czy innem zachowaniu się wobec grożącego niebezpieczeństwa decyduje prócz właściwego danemu osobnikowi morale, jeszcze cały szereg czynników drobnych, przypadkowych, nastawiających w sumie nasz aparat psychiczny na taką, lub inną drogę działania. Zdarza się, że ktoś odważny zazwyczaj tylko w grupie, objawi akurat wielką odwagę indywidualną, a ktoś, zawsze szukający szansy, pójdzie w pewnej chwili na niechybną zgubę, bez żadnej spekulacji, bez chwili namysłu. Więcej- człowiek raz odważny, innym razem załamuje się niespodziewanie i to wobec względnie niewielkiego ryzyka.
Oczywiście są zdeklarowani tchórze i urodzeni bohaterzy, tem niemniej jednak problem odwagi jest nadwyraz zawiły i w odniesieniu do poszczególnych ludzi nie należy rozwiązywać go zbyt pośpiesznie i zbyt prosto. Psychika ludzka jest tak skomplikowana, że istota odwagi i jej rozliczne odmiany są podobnie trudne do rozumienia i ogarnięcia, jak chociażby…istota i odcienie miłości.
Proszę nie spodziewać się więc, że w artykule niniejszym zamierzam budować jakieś własne na ten temat teorie, albo jakąś własnego pomysłu „miarką” oddzielić pięściarzy odważnych od bojaźliwych. Pragnę tylko przyczynić się, aby widzowie bokserscy, sympatycy tego sportu, a także i dziennikarze ostrożnie zabierali się do tego problemu i nie wyrokowali zanadto pochopnie o odwadze czy też tchórzostwie walczącego w ringu pięściarza.
W ocenie danych moralnych boksera czyni się często poważny błąd utożsamiając odwagę z t.zw. „ciągiem” na przeciwnika. Te dwie rzeczy niezdrową łączą się ze sobą. Owszem „ciąg” idzie naogół w parze z odwagą, ale połączenie odwrotne często się nie zdarza. Ktoś jest ponad wszelką wątpliwość odważny, jednakże nie potrafi rozbudzić w sobie żądzy zniszczenia przeciwnika, nie mając po temu głębszych powodów ponad to, że reprezentują dwa rywalizujące ze sobą kluby. Oczywiście chłopak taki nie jest materjałem na boksera, ale niema też przyczyny, żeby nazywać go tchórzem.
„Bubki” rozparte w lożach i „pomagające” walczącym minami i uderzeniami pięściami w powietrze, nie wiedzą zato, nie przypuszczają zupełnie, że bohater znany z odwagi, taki z „ciągiem”- czasem boi się… Z loży tego nie widać, ale takie rzeczy bywają i naprawdę odważny chłopak nie wstydzi się później do tego przyznać. Po prostu, wobec morderczego ciosu przeciwnika, czy nawet samego groźnego nazwiska, następuje fatalne załamanie psychiczne, zwątpienie o swojej wartości i swoich możliwościach. Przed jakimiś dziesięciu laty Francja miała Laffineura, którego nazywano „Młodym Carpentierem” i ogromnie go reklamowano. Nie pamiętam, ale zdaje się, że to Fred Bretoneti osiągnąwszy remis w walce z Laffineurem powiedział: „Gdybym się go nie bał, mógłbym go pewnie pokonać”.
Bywa, że pięściarz przegra z kimś na początku karjery i choć po tem wydostaje się na bardzo wysoki szczebel, zachowując zawsze respekt przed pięściami swego dawnego pogromcy i walcząc z nim później, gdy nawet przewyższa o klasę, schodzi z ringu pokonany. Przegrywa przez pamięć tamtej, pierwszej porażki. Za drugim razem boi, najwyraźniej boi się, ale czy to oznacza, że jest tchórzem?
Historja zna liczne wypadki takich załamań psychicznych, którym podlegali nawet wyjątkowo waleczni pięściarze.
Głośna była przed laty sprawa Jacka Munroe. Chłopak ten, odznaczający się kolosalną siłą dokonał pewnego dnia niebylejakiego wyczynu. Ni mniej, ni więcej tylko rzucił on na deski mistrza świata jima Jeffriesa ! Stało się to w pokazówce. Munroe miał już wtedy za sobą szereg wspaniałych zwycięstw przez k.o. i promotorzy kalifornijscy zdecydowali zrobić mu prawdziwą walkę z Jeffriesem. Mecz poprzedzono olbrzymią reklamą. Zaczęto przyjmować grube zakłady, że „Kolos z Los Angeles” nie zdoła obronić championatu.
Munroe starannie przygotowywał się do spotkania i doszedł do szczytowej formy. Widząc go w treningu fachowcy przepowiadali mu zwycięstwo. Na walkę ściągnęły olbrzymie tłumy. Oczekiwano walki zażartej i porywającej, jasne bowiem było, że jim nie odda tak łatwo tytułu, i co wreszcie wynikło ?
Jack Munroe był k.o. zanim wszedł do ringu ! Kiedy zadźwięczał gong, trząsł się zupełnie wyraźnie i wyszedł ze swego rogu z miną człowieka prowadzonego na szubienicę… Jeffries kilkakrotnie rzucił go na deski, a Munroe nie próbował się nawet bronić ! Był kompletnie złamany psychicznie, bał się, dygotał… W W drugiej rundzie po pierwszym celnym ciosie Jima upadł i pozwolił się wyliczyć !
Możecie sobie wyobrazić, co działo się na stadjonie ! Z Jacka szydzono, lżono, dziennikarze wyleli morze atramentu, piętnując jego beznadziejne tchórzostwo. A przecież Munroe był wogóle walecznym bokserem ! Dlaczego w tym wypadku znalazł się jak tchórz ? Niewiadomo…
Wróciwszy później, po pewnej przerwie na ring, Jack pokazał się znów z jaknajlepszej strony. Stoczył wiele emocjonujących i bohaterskich walk, znokautował w 4 r. groźnego Peter Mahera, w 6-tej Toma Sharkey’a, wreszcie zremisował w 6 rundach z pogromcą Jeffriesa Johnsonem ! Mało, gdy wybuchła wojna światowa Munroe był jednym z pierwszych ochotników i na polach Francji wsławił się jako żołnierz niesłychanej odwagi ! Ratując pod gradem kul pewnego oficera, został ciężko poraniony i zaledwie uszedł z życiem… Ten sam człowiek, który drżał przed pięściami Jeffriesa, stał się później chlubą armii amerykańskiej ! A czy Jeffries był bardziej niebezpieczny niż niemieckie miotacze min i huraganowy ogień artylerii ?
Proszę, oto problem odwagi. Spróbujcie to rozwiązać !
Weźmy teraz Battlinga Siki i jego pamiętne spotkanie z Carpentierem. Można kwestionować wartość rozmaitych innych cech charakteru tego awanturniczego murzyna, ale nigdy jego odwagi. Prowadząc zresztą poza boksem drugie, ciemne życie przemytnika i stykając się nieustannie z grubokalibrowymi przestępcami Europy i Ameryki, mógł być wszystkim czem chcecie, tylko nie tchórzem. Zdawało się, że wchodzi na ring kompletnie pijany i trzeźwiał dopiero z rundy na rundę pod lawiną ciosów przeciwnika, zawsze jednak brawurowo parł wprzód, wolał nacierać niż się bronić.
Ale stanąwszy naprzeciwko „Wielkiego Georgesa”, Battling Siki zląkł się…Wyglądał tak samo, jak Munroe w starciu z Jeffriesem. Dygotały mu łydki, oczy wyrażały paniczny niepokój. A czy naprawdę miał powody do takiego ogromnego przerażenia ? Co go mogło spotkać w najgorszym razie ? Nokaut ? I czy ten nokaut rzeczywiście był nieunikniony ?
O wytrzymałości Sikiego opowiada się fantastyczne historje. Fantazję możemy odrzucić. Nam wystarczy fakt, że pewnego razu pijany Battling zawalił na siebie rusztowanie ustawione przy budowie domu. Runęła mu na łeb cała kupa belek. Wstał, otrzepał się i poszedł spokojnie dalej ! Znał więc doskonale odporność swoich kości i nie mógł się spodziewać, że ciosy Carpentiera mogą mu zrobić większą krzywdę.
Nie ciosu się bał. Złamało go sławne, wspaniałe nazwisko największego wirtuoza rękawic, jakiego wydał świat. Przygniotły go zapowiedzi gazet, że Georges nie uważał nawet za stosowne trenować do tego meczu i że wogóle nie należy spodziewać się meczu, a co najwyżej pokazówki.
Battling bał się tak bardzo, że gdyby nie ten ogromny strach… możeby nigdy nie znokautował Carpentiera !
Na początku walki dotykał rękawicami podłogi, aby w ten sposób uchronić się przed sławnym, białym mistrzem ! niewiele brakowało, żeby go zdyskwalifikowano i wyrzucono z ringu. Mało, że nie było meczu, nie było nawet pokazówki. To co się działo było śmieszną szopą. Carpentier wściekał się, publiczność hałasowała, a Siki bał się ! Wreszcie kiedy „Wielki Georges” powybijał sobie ręce na żelaznej czaszce murzyna, ten, w skrajnej rozpaczy, zaczął bić naoślep i jeden z jego ciosów trafił…Carpentier poszedł na deski. Co działo się dalej- wiecie. Battling Siki zamienił się w huragan- i Francuza długo musiano cucić…
Gdy w trzy lata później policja nowojorska znalazła na 138 ulicy podziurawione kulami i nożami ciało Sikiego, jego pięści i ramiona świadczyły wymownie, że przed śmiercią stoczył heroiczną walkę ze swymi zabójcami. Na uzbrojonych przeciwników natarł niewątpliwie bez drżenia łydek.
Przed wielu laty bardzo popularny był w Chicago niejaki Pete Powers. Pięściarz ten odznaczał się wielką bojowością i wytrzymałością. Dał on dość charakterystyczny w boksie przykład odwagi, walcząc z Irlandczykiem Flanaganem. Flanagan był oczkiem w glowie chicagowskich Irlandczyków i na spotkanie z Powersem ściągnęła cała dzielnica jego rodaków. Irlandczykami byli również sędziowie.
Powers wiedział doskonale, że nie dadzą mu tak łatwo wygrać z Flanaganem i bynajmniej nie był zaskoczony, gdy w 3-ciej rundzie rzucił przeciwnika na deski, a time- keeper uderzył w gong, choć runda trwała zaledwie jedną minutę ! Mniejwięcej to samo powtórzyło się w dwu następnych rundach… W szóstym starciu Irlandczyk leżał już zupełnie znokautowany, rozkrzyżowany i nieprzytomny. Ale time- keeper znów palnął w gong grubo wcześniej, niż należało…
Co byście zrobili będąc na miejscu Powersa ? Miał się obrazić i przerwać walkę, czy będąc sam jeden na sali zatłoczonej Irlandczykami, wywoływać awanturę ?
Zrobił tak: kiedy w 7 rundzie Flanagan ruszył ze swego rogu kompletnie groggy, Powers naprowadził go w miejsce, gdzie siedział przy ringu mierzący czas. Znokautowawszy jeszcze raz przeciwnika, Pete odwrócił się i odchodząc kropnął pięścią w tył, w miejsce, gdzie ponad platformą wystawała głowa time- keepera ! Dostawszy między oczy time- keeper runął na ziemię i sędzia, choć liczył bardzo wolno, musiał wkońcu wyliczyć Flanagana ! Dzięki interwencji policji Powers zdołał się wydostać na ulicę, a jego wyczyn, dokonany wśród wzburzonego, nieprzyjaznego tłumu dowodzi jasno, że miał w sercu trochę odwagi, prawda ?
W jakiś czas potem obwołano jednakże Powersa „tchórzem”…
Uczyniono to z okazji jego rewanżowej walki z Moffatem. W pierwszym meczu Pete uzyskał z tym pięściarzem remis, ale na rewanżu załamał się… Walka była niesłychanie ostra, obaj przeciwnicy, już po 4 rundach dostali dobre porcje. Po gongu na 5 rundę Powers poddał się ! Nie chciał dalej walczyć i koniec ! Dlaczego ? Nie wiadomo…
Podobnie jak z Jackiem Munroe, prasa pojechała na Powersa. Tchórz ! W wielu listach, jakie po walce otrzymał pisano mu z oburzeniem to samo. Skutek był ten, że rozgoryczony Powers wycofał się z ringu nigdy więcej nie założył rękawic!
Ale historja nie skończona. Rzuciwszy boks Pete wstąpił do straży pożarnej i w krótkim czasie zdobył tam sobie sławę bohatera.
Płynęły lata i przyszedł dzień, kiedy straż pożarną wezwano do Chicago Stock Yards, tych samych zabudowań, w obrębie których Pete Powers dał dowody swego męstwa w walce z Flanaganem, a później załamał się w walce z Moffatem… Budynki płonęły jak pochodnia. Komendant straży nie chciał rozkazem posyłać ludzi do wnętrza na prawie pewną śmierć. Spytał kto pójdzie na ochotnika. Zgłosiło się dziesięciu, a pierwszym był Pete Powers… Wszyscy zginęli w gruzach…
Znane są liczne wypadki, kiedy pięściarze załamawszy się psychicznie, a wstydząc się poddawać, rozmyślnie faulowali, aby spowodować dyskwalifikację i ujść w ten sposób nieuniknionej klęsce przez nokaut.
Bardzo pomysłowo poradził sobie raz w takiej przykrej sytuacji Billy Murphy, doskonały kiedyś piórkowiec amerykański. Rozporządzał on morderczym uderzeniem i zwyciężał wielu cięższych od siebie. Murphy długi czas zabiegał o walkę z mistrzem świata George Dixonem, spodziewając się, że swoim piekielnym ciosem zmusi go do kapitulacji.
Kiedy spotkali się wreszcie i w 2r. Billy rzucił championa na deski- był pewny, że dopiął swego. Ale „Malec czekoladowy” nie miał zwyczaju przesiadywać podczas meczu na podłodze. Momentalnie wstał i raz po raz klinczując rozpaczliwie, dotrwał do przerwy. Po przerwie zaś ruszył do zaciekłego ataku, zaczął walić tak silnie i skutecznie, że Billy znalazł się w fatalnej opresji i jego k.o. był nieunikniony!
Tak osądzili wszyscy. A co najważniejsze, ocenił tak swą sytuację sam Murphy- i zląkł się… Przeraziła go raptem rutyna, wytrzymałość i siła championa…
Stojący przy ringu manager Dixona, roześmiał się ironicznie, patrząc na Murphego i traf zrządził, że ten to akurat zauważył. Zaistniała jedyna szansa ocalenia… Billy skoczył do roześmianego managera i wychyliwszy się przez liny, palnął go w szczękę wołając: – Co się śmiejesz, myślisz, że już przegrałem ?
Manager Dixona błyskawicznie przesadził sznury i ruszył na swego napastnika. Oczywiście, nie dopuszczono do nadprogramowej walki. Mecz odbywał się na szczęście w teatrze, więc wśród śmiechu publiczności opuszczono kurtynę. Billy Murphy osiągnął swój cel- został zdyskwalifikowany i uchronił się w ten sposób od pewnego nokautu z rąk Georga Dixona!
Wydarzeń podobnych do tych, jakie przedstawiłem, możnaby wymienić bardzo wiele. Z braku miejsca nie będę tego czynił. Podałem tylko kilka najgłośniejszych. Sądzę jednak, że i to wystarczy, aby Wam uprzytomnić, jak skomplikowaną i trudną do przeniknięcia jest psychika walczącego człowieka i jakie z jej zawiłych procesów mogą wynikać niespodzianki w ringu. Ten sam człowiek raz potrafi znaleźć się po bohatersku, innym znów razem załamuje się i zdradza ordynarny strach, albo też pod wpływem wielkiego przerażenia zdobywa się na rozpaczliwą odwagę.
Bodajże w Przeglądzie Sportowym zamieszczaliśmy kiedyś rewelacyjną na pozór opinię lekarzy co do tego, jak zachowują się sportowcy podczas przeprowadzanych na nich operacyj chirurgicznych. Według obserwacyj lekarzy, najbardziej bojaźliwie zachwują się na stole operacyjnym bokserzy. Opinja ta nie jest bynajmniej ani uwłaczająca, ani sensacyjna, jeśli się zważy, że pięściarz przyzwyczajony jest spotykać i przezwyciężać grożące mu niebezpieczeństwo przez czynne wystąpienie. Jeśli nie może przeciwstawić się, jeśli nie może walczyć i bronić się- jest załamany. Uważam, że opinja lekarzy byłaby dopiero wówczas dziwna, gdyby brzmiała inaczej.
Odważny czy tchórz ? Może przy pomocy tych kilku autentycznych przykładów przekonałem Was, jak trudno jest wyrokować w kwestji czyjejś odwagi, czy bojaźliwości. Zresztą zanim się cokolwiek mówi o człowieku walczącym w ringu, trzeba zawsze pamiętać, że to właśnie człowiek, skomplikowany i podlegający najrozmaitszym wzruszeniom i wpływom, a nie bezduszny automat, nie nakręcona kluczykiem maszyna do bicia !
Odważny czy tchórz ? – Aleksander Reksza